Kilkanaście sklepów i zakupy liczone w kilogramach. Wspólne scrapowanie, rozmowy i zajadanie drożdżówek. Pamiątkowe zdjęcia i wspomnienia, których nikt już nam nie zabierze.To był mój pierwszy raz na Ogólnopolskim Craft Party w Poznaniu. Pierwszy i na pewno nie ostatni.
Kto mnie nie zna – może nie uwierzyć, że po tylu latach dziennikarskiej
pisaniny tak ciężko usiąść mi do komputera, żeby coś skrobnąć. Kto mnie zna –
wie, że może samo pisanie mi nie obrzydło, ale po okresie przymusu trudno jest
o dobrowolność. To właśnie dlatego tyle czasu zabrało mi napisanie chociażby
krótkiej relacji z tegorocznego Ogólnopolskiego Craft Party w Poznaniu. A minął
już ponad miesiąc…
Minął miesiąc, a ja już cieszę się na następne spotkania. Bo
wiem, że na pewno pojawię się tam znowu. Oczywiście darmowa baza noclegowa jest
dużym plusem, bo nie muszę się tłuc jednego dnia „w tę i z powrotem”. Po tym pierwszym
razie stwierdzam jednak zdecydowanie, że tak czy siak byłoby warto.
Decyzja o moim udziale zapadła już w czerwcu. Datę zaznaczyłam
w kalendarzu i cała moja rodzina wiedziała, że „mama jedzie na zlot czarownic” –
tak to nazwał mój mąż, który za największą swoją zasługę uznaje to, że w moim
scrapowaniu mi nie przeszkadza.
Od tamtej pory na bieżąco obserwowałam stronę internetową
OCP i wydarzenie na FB. Córka starsza co jakiś czas patrzyła na mnie z
pobłażaniem. Ale opłacało się – zapisałam się na dwa darmowe warsztaty make
& take. Jeden z nich co prawda się nie odbył, ale organizatorzy zrekompensowali
nam to zniżką w swoim sklepie i dorzuceniem materiałów warsztatowych do
promocyjnego zamówienia.
Nadszedł wreszcie ten dzień. Maszerowałam przez poznańskie
osiedla z telefoniczną mapą w jednej ręce i prezentową tytką w drugiej.
Upominek na wymianę miałam zrobiony już w połowie miesiąca. Dotarłam na
miejsce, gdy niektóre sklepiki jeszcze się instalowały. Nie minęła jednak
chwila i w częściach sprzedażowych zrobiło się naprawdę tłoczno.
Miałam przy sobie „trochę” gotówki do wydania i swoją
dyżurną materiałową siatkę. I zrobiłam wielkie oczy, gdy niektóre scraperki
przyjechały na zakupy z walizkami. Dopiero po czasie przyznałam, że to był
dobry pomysł, bo ja swoją siatkę musiałam potem dźwigać przez pół miasta.
Zakupy zrobione, warsztat zaliczony, chwila skrapowania w darmowym
kąciku urządzonym w kawiarence i wreszcie czas na co-nieco dla żołądka. Pyszny żurek
i rzutem na taśmę ostatnia drożdżówka i trzy babeczki na wynos.
W zasadzie nie znałam nikogo. Przyjechałam do Poznania sama.
Idąc przez kawiarenkę z miseczką żurku pomyślałam, że bez sensu tak będzie
siedzieć samotnie przy stoliku. Więc przysiadłam się do grupki dziewczyn. I
pierwsze, co usłyszałam, były słowa „tutaj NIE WOLNO siedzieć samemu”. Nie da
się opisać tego, co działo się przy tym stoliku.
To był wspaniały dzień, zakończony jeszcze wspanialej.
Jedyne, czego żałuję, że nie zaczęłam od kawiarenki i znajomości z cudownymi dziewczynami.
Jeżeli ktokolwiek w przyszłym roku będzie się wahał, czy
brać udział w OCP, to ja mówię – nie można się wahać! Zwłaszcza, jeśli inne scrapowe zloty są daleko
(Warszawa, Kraków). Wszystkim obecnym i przyszłym znajomym mówię zatem – do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz